Skandynawię i Norwegię widziałam i kocham. Reportaże bardzo lubię czytać. I napiszę tylko tyle, że gdyby nasz system opieki nad dziećmi funkcjonował podobnie jak norweski, nie byłoby tragedii Kamilka i innych bezbronnych dzieci. Nie trzeba wymyślać nowych rozwiązań, wystarczy rozglądnąć się po sąsiadach i po prostu wiele spraw załatwić na zasadzie kopiuj wklej. I wiem, że oni bardzo bogaci, mają fundusze na wiele działań prewencyjnych, ale wiele rozwiązań, które chronią tam dzieci nie potrzebują dużych pieniędzy.
A po drugie, jeżeli ktoś ma zamiar wyjechać i osiąść w innym kraju, to trzeba zawsze o tym kraju poczytać i jego zwyczaje przyjąć. Inaczej rodzą się poważne problemy, bo każde państwo ma swoją mentalność i zwyczaje, o których trzeba wiedzieć.
⭐️⭐️⭐️⭐️ Dzięki bookstagramowi zaczęłam sięgać po reportaże i oto kolejny z nich - dotyczy Barnevernet, norweskiej instytucji zajmującej się opieką nad dziećmi mieszkającymi na terenie Norwegii. Celem organizacji jest wykrywanie zaniedbań i braków w opiece nad dzieckiem na jak najwcześniejszym etapie, izolacja dzieci od rodzin dla nich niebezpiecznych i znajdywanie im nowych domów. Wystarczy pojedyncze zgłoszenie o podejrzeniu zaniedbania dziecka i do akcji wkracza organizacja, która ma możliwość natychmiastowego odebrania dziecka. Brzmi bardzo profesjonalnie i aż czuć bezpieczeństwo i
opiekę rozłożoną nad dziećmi, prawda?
Okazuje się, że do Barnevernet może zgłosić Cię skonfliktowany sąsiad lub zazdrosna koleżanka. Pojedynczy krzyk czy siniak na dziecku może spowodować odebranie go na długie miesiące. Wyznanie dziecka w przedszkolu lub nastolatka w szkole zawsze jest brane na poważnie - nawet jeżeli wypowiedziane nieumyślnie lub celem zrobienia rodzicom na złość. Z kolei jeżeli przemocowy jest ojciec Norweg i podejrzenia zgłasza żona imigrantka, to nagle okazuje się, że kobieta ma liczne choroby psychiczne, w tym urojenia.
Autor opisuje nam, jak powinno być, i jak jest - oczywiście z polaryzacją na dwie skrajne strony. Pierwsza - dziecko zabrane całkowicie bezsensownie, cały proces wykonany niedbale, chociażby z brakami opinii psychologów, nagabywaniem dzieci przez pracowników Barnevernet czy braku tłumaczy przy odbiorze dzieci rodzinom imigranckim.
Druga - dziecko zostawione z przemocowym rodzicem i odsunięcie od opieki drugiego z nakreśleniem sypiącego się stanu psychicznego dziecka.
W tym wszystkim poznajemy też historie „porwań” dzieci detektywa Rutkowskiego - celem oddania ich polskim rodzicom.
Reportaż wydaje mi się naprawdę bezstronniczy, bogaty w historie z życia różnych stron oraz aspekty formalno-prawne i dalsze kroki z instytucją. Sama jednak nie wiem, które działania instytucji wstrząsnęły mną bardziej - zabieranie niepotrzebne czy błędne pozostawianie dzieci.